Na większości zdjęć zamku Nowy Dwór widać tylko bramę, która sprawia wrażenie jedynej zachowanej jego pozostałości. Tymczasem zaraz za nią znajdziecie solidny kawał zamku – i to zdecydowanie większy od Starego Książa. Warto odwiedzić to miejsce w drodze na Borową – najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich.
Wałbrzych dla miłośników zamków jest prawdziwą gratką – na jego terenie lub w najbliższym otoczeniu stoją aż cztery obiekty: Zamek Książ, Stary Książ, Cisy oraz Nowy Dwór. Pomimo tego, że pochodzę z Wałbrzycha i spędziłem tu przeszło połowę życia, nigdy jeszcze nie miałem okazji zwiedzić tego ostatniego, więc gdy tylko kwiecień zaczął kusić gorącymi weekendami, wsiedliśmy w samochód i przyjechaliśmy do mojego rodzinnego miasta.
Z braku lepszego pomysłu zaparkowaliśmy zaraz przy dworcu Wałbrzych Główny, by zaraz po wyjściu stać się świadkami sceny, która zapewne rozgrywa się tu bardzo często. Jakaś pani z walizeczką i torebką wykrzykiwała gniewnie do telefonu: „Aleście mnie załatwili! Trzeba było powiedzieć, żebym wysiadła na Wałbrzych Miasto, miałabym znacznie łatwiejszy dojazd! A tu ani autobusów ani taksówki się nie da złapać!”. Każdy Wałbrzyszanin to wie, ale niestety mało który przejezdny lub przyjezdny: Wałbrzych Główny znajduje się na samym końcu miasta, graniczy z lasem i oprócz imponującego, ogromnego wiaduktu kolejowego (który skądinąd warto zobaczyć), nie ma tam praktycznie niczego. Dlatego jeżeli naprawdę nie macie w planach dojechania do tego konkretnego miejsca, wysiądźcie na Wałbrzychu Miasto. Zostaliście ostrzeżeni.
Na dworcu Wałbrzych Główny zaczynają się aż cztery szlaki: czerwony, żółty, zielony i niebieski. Czerwony zaprowadzi Was od razu na Przełęcz Kozią (nie mylić z tatrzańską Kozią Przełęczą), zaś żółty odbije najpierw w bok, by stromym podejściem zaprowadzić Was od razu do ruin zamku Nowy Dwór. Miejcie jednak na uwadze, że podejście jest naprawdę strome i raczej nie zalecałbym zaliczania go na przykład z małymi dziećmi. W takim przypadku proponuję obejść górę zamkową z lewej strony i wejść na zamek od tyłu – podejście jest i krótsze i mniej strome.
Zamek definitywnie robi wrażenie. Jeżeli zdecydujecie się na podejście żółtym szlakiem, powita Was faktycznie kamienna brama, która zaprowadzi Was do wnętrza obiektu. Zarezerwujcie sobie chwilę na zwiedzenie całości obiektu, jest gdzie chodzić. Niestety zdjęcia z powietrza nie oddadzą wiernie ogromu tego miejsca – obiecaliśmy już sobie z Basią wrócić tam późną jesienią albo wczesną wiosną, gdy na drzewach nie będzie już liści, aby sfotografować go ponownie.
Jeżeli czytujecie uważnie opisy historyczne odwiedzanych przez nas miejsc, nie będzie zapewne żadną niespodzianką, że inicjatorem budowy w 1364 był najprawdopodobniej Bolko II, książę świdnicko – jaworski. Obiekt ten miał stać się jednym z ogniw obronnych południowej granicy księstwa oraz rezydencji w Książu. Do końca XIV wieku, to jest do roku 1392 pozostawał on własnością władców świdnicko-jaworskich, by później – na mocy układu sukcesyjnego – przejść pod panowanie królów czeskich.
Jeszcze za czasów Bolka oraz wdowy po nim – Agnieszki – zarząd nad warownią sprawowała rycerska rodzina Schoff, burgrabiów między innymi zamków Gryf oraz Grodno. Prawdopodobnie w początkach XV wieku stali się oni prawowitymi właścicielami zamku, natomiast wiemy na pewno, że w roku 1426 gród przeszedł na własność bogatego ryceza Johanna von Liebenthal, którego synowie odsprzedali dobra znanemu nam już Hermannowi von Czettritz z Czarnego Boru.
W czasie wojen husyckich zamek odegrał zapewne istotną rolę; nie mamy o tym bezpośrednich zapisków, ale możemy pośrednio wywnioskować to z historii jego mieszkańców, strategicznego położenia geograficznego oraz faktu, że po zakończeniu tego konfliktu zbrojnego został on znacznie wzmocniony. Już po zakończeniu wojen husyckich, w roku 1462 zamek znów zmienia właściciela: Hans von Czettritz, potomek Hermana, sprzedaje go wraz z dobrami Hansowi Czettrasowi z Książa.
Dziewięć lat później ścierają się tu wojska czeskie oraz węgierskie – broniąca Nowego Dworu załoga poddanych króla Władysława Jagiellończyka odpiera Węgrów Macieja Korwina. Pomogła im w tym z pewnością artyleria, w którą gród był już wówczas wyposażony. Choć król węgierski warowni nie zdobył, to jednak niecałe pięć lat później był już jej prawowitym właścicielem. W marcu 1489 roku sprzedał ją jednak za pośrednictwem starosty Georga von Stein Georgowi von Czettritz, zachowując jednak prawo odkupu. Rok później gospodarzem zamku staje się Fabian von Tschirnhaus z Niedźwiedzic, ale niecałe dwa lata później obiekt wraca w posiadanie rodziny von Czettritz, pozostając już w ich rękach aż do połowy XIX wieku.
Rok 1581 zaowocował w tragiczne dla zamku wydarzenie – uderzył w niego piorun, od czego zamek się zapalił i doszczętnie spłonął. Będący wówczas jego właścicielami Czettrycowie nie zdecydowali się na jego odbudowę, a opuszczona warownia zaczęła niszczeć i przekształcać się powoli w ruinę. Nie straciła jednak charakteru obronnego, bo realizowano w niej w ograniczonym zakresie prace fortyfikacyjne, mające na celu wzmocnienie jej na wypadek potrzeby obrony ludzi przed grasującymi tam w czasie wojny trzydziestoletniej zbrojnymi bandami. Był to jednak ostatni moment, gdy zamek był w jakikolwiek sposób użytkowany, w późniejszych dokumentach widniejąc już tylko jako atrakcja krajobrazowa lub ciekawostka historyczna.
Jedną z ostatnich właścicielek ruiny była Amalie Wilhelmine baronowa Dyherrn-Czettritz z domu von Rabenau, która testamentem z 18 czerwca 1860 roku uczyniła jedynym spadkobiercą proboszcza z Sobięcina, Franza Gyrdta. Po jego śmierci w 1871 roku dobra przeszły drogą kupna na własność rodziny von Hochberg z Książa, która pozostała właścicielem zamku aż do 1945 roku.
Kiedy napatrzycie się już na potężne ruiny niegdyś wspaniałego zamku obronnego, możecie podjąć próbę zdobycia niedalekiej góry o nazwie Borowa, jest to około 1:00-1:20 drogi stamtąd. Żółtym szlakiem podążamy w kierunku Przełęczy Koziej, skąd marsz kontynuujemy szlakiem czerwonym. Tu ważna uwaga – szlak czerwony w pewnym momencie skręca ostro w prawo, przechodząc z szerokiej drogi w bardzo strome podejście. Tymczasem jeżeli podążycie kawałek dalej szlakiem niebieskim, który formalnie omija szczyt i podąża dalej na zachód, dojdziecie do nie udokumentowanego jeszcze szlaku czarnego, który na szczyt poprowadzi Was znacznie łagodniejszą stromizną – do tego stopnia, że da się tam podjechać wózkiem (byliśmy świadkami). My nie zdecydowaliśmy się zaufać powracającemu ze szczytu turyście, od którego mamy tę informację, za co zapłaciliśmy mozolną wspinaczką pociętym korzeniami zboczem. Odradzamy też schodzenie ze szczytu czarnym szlakiem (jego kontynuacją) – to było chyba najbardziej strome zejście, jakie zrobiłem w swojej karierze.
Jeśli chodzi o samą Borową, to do niedawna na szczycie znaleźlibyście zaledwie kamień informujący o nazwie miejsca i wysokości nad poziomem morza oraz gęstwinę drzew skutecznie uniemożliwiającą obserwowanie malowniczych okolic. Okoliczne władze zdecydowały się jednak zmienić ten stan rzeczy i w grudniu 2017 roku otwarto na szczycie stalowo-aluminiową wieżę widokową oraz drewnianą wiatę, pod którą można zjeść posiłek i schronić się na wypadek niepogody. Wokoło jest też kilka miejsc na zrobienie ogniska.
Góra Borowa, mierząca w najwyższym punkcie 853 m.n.p.m., zaliczana jest do Korony Sudetów oraz Korony Sudetów Polskich. Swoją obecną nazwę otrzymała w roku 1949, gdy zastąpiono nią poprzednią niemiecką nazwę Schwarzenberg lub Schwarze-Berg. W drugiej połowie XX wieku na szczycie stała drewniana wieża triangulacyjna, składająca się z pomostu dla obserwatora i stanowiska dla instrumentu (teodolitu), została ona jednak w niejasnych okolicznościach zdemontowana.
Będąc w okolicy warto dowiedzieć się trochę o lokalnej faunie – w wałbrzyskich lasach znajdziemy sarny i dziki, ale też rzadko spotykane w innych miejscach muflony, które przechodzą tędy z Gór Sowich. Co więcej, czy wiecie, że spośród 25 gatunków nietoperzy żyjących w Polsce w wałbrzyskich lasach można spotkać aż 17 z nich? Wszystkie oczywiście objęte ścisłą ochroną.
Jeśli chodzi o fotografię lotniczą, to na dłuższą wyprawę zabrałem oczywiście Sparka, którym mogłem bardzo zwinnie manewrować wśród porastających górę zamkową drzew. Szczerze mówiąc, nie polecam tego miejsca za bardzo – łatwo zahaczyć o jakąś gałąź i trudno jest znaleźć miejsce, z którego można zrobić dobre zdjęcia. Natomiast na Borowej miejsca do latania było mnóstwo – pomogły bowiem przecinki, które pozwoliły odlecieć modelem kawałek dalej i zrobić – prawdopodobnie – pierwsze ujęcia wieży z modelu zdalnie sterowanego. Nie polecam jednak latania z samej wieży – z uwagi na jej metalową konstrukcję, może ona zaburzyć działanie magnetometru, co może w najgorszym wypadku skończyć się utratą modelu.
Ponieważ od momentu powstania miejsce to jest dosyć licznie odwiedzane przez turystów, szczególnie tu pamiętajcie: latajcie bezpiecznie i odpowiedzialnie!