To była naprawdę długa podróż – z Wrocławia wskoczyliśmy na autostradę A4, z której zjechaliśmy dopiero za Legnicą, w stronę Bolesławca. Stamtąd już tylko kilkanaście kilometrów leśnej drogi dzieliło nas od Kliczkowa – niewielkiej miejscowości z pięknym zamkiem.
Pochodzę z Wałbrzycha, a w dzieciństwie mieszkałem jakieś 15 minut rowerem od Książańskiego Parku Krajobrazowego. I, wiecie, myślałem, że to jest duży las. Otóż nic bardziej mylnego, popatrzcie na to:
Wiele razy słyszałem wyrażenie „po horyzont”, ale dopiero teraz zobaczyłem widok, który naprawdę wiernie to obrazuje. Zdjęcie jest zrobione z wysokości około 150m AGL (Above Ground Level, czyli nad poziomem ziemi) – jeżeli przyjmiemy, że jedno piętro ma mniej więcej 3 metry, mówimy o 50-piętrowym bloku mieszkalnym (rzadko się takie widuje, więc wyobraźcie sobie 5 dziesięciopiętrowców postawionych jeden na drugim). I nawet z takiej wysokości nie widać końca lasów. Robi wrażenie, prawda?
Jeżeli czytacie pilnie wszystkie nasze opisy, pewnie będziecie pamiętać naszego starego znajomego – Bolka I Surowego, księcia królestwa świdnicko-jaworskiego. Wszystko wskazuje bowiem na to, że to on właśnie był inicjatorem budowy kliczkowskiego zamku – powstał on jako łańcuch warowni, które miały chronić księstwo przed najazdem czeskim. Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z roku 1297, ale była to wówczas najprawdopodobniej drewniano-murowana strażnica o niewielkich walorach rezydencjalnych.
Po śmierci Bolka zamek Kliczków przeszedł na własność jego syna – Henryka I Jaworskiego, a później w ręce księcia świdnicko-jaworskiego Bolka II. Po nim budynek wraz z przyległościami odziedziczyła jego bratanica Anna, małżonka króla czeskiego Karola, jednak faktyczną władzę na zamku – w jej imieniu – sprawował burgrabia Cuneman Sydlicz. Pod koniec XIV stulecia, kiedy królestwo świdnicko-jaworskie zostało przejęte przez królestwo Czech, warownia w dosyć oczywisty sposób straciła swoje pierwotne strategiczne znaczenie, więc została z czasem przekształcona w kompleks zamkowo-folwarczny, zarządzany przez królewskich lenników. Stanowiła ona wówczas własność rodu rycerskiego von Kittlitz, a w latach 1387-91 osiedlili się tu von Zedlitzowie.
W 1391 roku zamek kupił Henryk von Recheberg i postać tę warto zapamiętać, ponieważ jego ród zarządzał zamkiem przez blisko 250 lat. Podczas ich władania wykonana została renesansowa przebudowa zamku – podjęli się tego: Kacper Średni oraz jego syn – Kacper Młodszy, który przebudowę ukończył. Ten ostatni zasłużył się zamkowi jeszcze bardziej, ponieważ wywalczył dla Kliczkowa prawa miejskie oraz przywilej targowy. Należał on zresztą elity najbogatszych i najbardziej wykształconych dziedziców na Dolnym Śląsku, a o jego pozycji może świadczyć wizyta króla Macieja Korwina w 1611 roku.
W XVII wieku budynek ten nie przypominał już zapewne pierwotnej warowni – posiadał bowiem dwie sale balowe, kaplicę, dwadzieścia komnat, a także salę dworską. Oprócz tego w obrębie zamku pojawiły się dwa dziedzińce (które możemy oglądać również dzisiaj), a także kompleks zabudowań pomocniczych, w tym stajnie, słodownia i browar.
W naszych opisach wielokrotnie pojawiła się wojna trzydziestoletnia. Odcisnęła ona swoje piętno również i w historii kliczkowskiego zamku. Miasto obłożono podatkiem wysokości 80 000 talarów, poza tym dwukrotnie (w 1626 i 1628 roku) stacjonowały tam wojska cesarskie dowodzone przez cieszącego się złą sławą Albrechta von Wallensteina. Wyznawał on zasadę, że wojna powinna wyżywić się sama, więc nie wypłacał swoim żołnierzom żołdu, ale w zamian pozwalał na zuchwałe gwałty i grabież podbitych terenów. Z uwagi na coraz trudniejszą sytuację Hans von Rechenberg musiał posiadłość sprzedać: jej następnym właścicielem stała się rodzina von Shellendorf.
Po śmierci Maksymiliana kliczkowskie dobra w posiadanie objął Hans Wolfgang von Frankenberg, który był mężem ciotecznej wnuczki Maksymiliana. Nie odbyło się to jednak bez problemów, ponieważ inni spadkobiercy również rościli sobie do nich prawa. Proces trwał kilkanaście lat i w końcu uznano rację Frankenberga, choć ten w międzyczasie zapewnił sobie prawa do majątku, bo otrzymał z rąk cesarza Leopolda tytuł barona von Shellendorf i dziedzicznego pana na Kliczkowie. Zamkowi rozpaczliwe starania Hansa Wolfganga wyszły jednak na dobre, ponieważ razem z synami: Filipem i Maksymilianem dokonano barokowych modyfikacji jego wnętrz i otoczenia. Pojawiły się wówczas aleje lipowe, barokowe fontanny oraz nowa kaplica. Oprócz tego zmianie uległ charakter elewacji południowej budynku głównego, a także zbudowano nowy przejazd bramny, zwany Lwią Bramą.
W 1747 roku majątek znów zmienia właściciela. Tym razem na drodze kupna stał się nim Seyfried von Promnitz, który był właścicielem wielu dóbr – między innymi w Pszczynie, Żarach, Borowej i w Nowogrodźcu. Po śmierci Seyfrieda jego żona wyszła ponownie za mąż za hrabiego Christiana zu Solms-Barutz, przekazując mu zamek w posagu – i odtąd aż do 1945 roku zamek znajdował się w posiadaniu rodziny Solm-Tecklenburg. Początek XIX wieku przyniósł kolejną przebudowę – pojawiła się wówczas neogotycka wieża i nowa ujeżdżalnia, a także zmienił się częściowo wystrój wnętrz. Jednak obecny wygląd zamek zawdzięcza Fryderykowi zu Solms-Baruth, który dwóm berlińskim architektom: Heinrichowi Kayserowi oraz Karlowi von Grosheimowi zlecił szeroką przebudowę obiektu. Obejmowała ona między innymi dostawienie nowych wież i szczytów, dobudowanie do elewacji stylowych portali, ułożenie galerii komunikacyjnych i prawie całkowitą przebudowę wnętrz. Otoczenie zamku zaprojektował natomiast Edward Petzold, który praktycznie od podstaw zbudował tam park w stylu angielskim, w którym znalazło się miejsce dla rodowego mauzoleum oraz cmentarza dla ulubionych koni księcia.
Wraz z połową XX wieku na Europę głębokim cieniem rzuciła się II Wojna Światowa, w wyniku której zamek ucierpiał chyba najbardziej w swojej historii. Po nieudanym zamachu na Hitlera w 1944 roku właścicieli zamku aresztowało gestapo, majątek skonfiskowano, a dzieła sztuki wywieziono wgłąb III Rzeszy. Pozostałe resztki rozszabrowali żołnierze sowieccy oraz napływająca ze wschodu ludność polska.
Pierwszymi powojennymi właścicielami zamku byli: Nadleśnictwo, a potem Ludowe Wojsko Polskie. Jednak żadna z tych instytucji nie dbała o obiekt i niszczał on w szybkim tempie: zawalały się dachy, wilgoć uszkadzała mury, zniszczyła posadzki i malowidła, zawaliła się również Galeria Oficjalistów oraz Ujeżdżalnia. W latach 70 nieudaną próbę ratowania zabytku przeprowadziła Politechnika Wrocławska i dopiero w 1999 roku, po wydaniu budynku w prywatne ręce, rezydencja została w całości odbudowana i zaadaptowana na cele hotelu. I dzięki temu możemy oglądać ją dziś w całej swojej okazałości, zwiedzić, a potem wstąpić do zamkowej restauracji na smaczny obiad (co razem z Basią oczywiście uczyniliśmy).
Do zamku chyba najlepiej wybrać się samochodem – jest on położony niedaleko od Bolesławca, do którego warto wstąpić w drodze powrotnej, ponieważ jest to miasto słynące kolorową, bardzo oryginalną porcelaną. Zalecam tylko ostrożność podczas jazdy wśród lasów – w miesiącach jesiennych, zimowych i wiosennych na drodze utrzymuje się wilgoć, co powoduje, że może tam być ślisko. Ale odwiedzić to miejsce zdecydowanie warto – oprócz samego zamku można zwiedzić również park, oraz – rzadko spotykany nawet w Europie – cmentarz koni, na którym zachowały się dwie mogiły.
Z lataniem trzeba natomiast bardzo uważać, ponieważ teren zamku znajduje się stosunkowo blisko strefy D (niebezpiecznej) – niedaleko znajduje się teren Ośrodka Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych Żagań i wszelkie loty w tej strefie mogą odbywać się tylko za zgodą jej zarządcy. Natomiast sam zamek na szczęście znajduje się już poza tą strefą, więc można sfotografować go z powietrza – pamiętając oczywiście o tym, by latać odpowiedzialnie i bezpiecznie!