W niewielkiej miejscowości Owiesno, nieopodal Bielawy, znajdują się ruiny średniowiecznego zamku, o których mało kto wie, a jednocześnie które okazują się być unikalne w skali całego kraju.
Unikalność tego zamku zawiera się w jego kształcie: jest on bowiem zbudowany na planie koła o średnicy około 31 metrów. Drugiego takiego zamku nie znajdziemy nigdzie w Polsce, choć nawet na Dolnym Śląsku znajdziemy inne zamki o nieszablonowych kształtach – jak choćby ten w Urazie, zbudowany na planie trójkąta równoramiennego.
Decyzję o budowie zamku zawdzięczamy niejakiemu Zygmuntowi von Pogorella – staroście księstwa świdnickiego. Jednym z protoplastów rodu – a mówimy tu o czasach Piastów – był niejaki Jarosław Pogorzel „z Owiesna”. Fakt, iż do swojego nazwiska dołączył nazwę miejscowości pozwala wnioskować, że w tym miejscu znajdowała się już siedziba rycerska – najprawdopodobniej drewniana.
Istnieje teoria, która mówi o tym, że pierwszy gród w tym miejscu powstał na początku XIII wieku z inicjatywy tajemniczych Templariuszy. Choć została ona naukowo obalona w 1982 roku, to jednak istnieje szereg poszlak, które wciąż świadczą na jej korzyść – jak choćby fakt, iż u Templariuszy owies był symbolem bogactwa, a także (tym razem potwierdzona) obecność niewielkiej siedziby zakonu niedaleko Oławy (a więc relatywnie niedaleko).
Faktem pozostaje jednak, że w latach 1385-1417 w tym miejscu zbudowano nową, murowaną warownię. I co ciekawe – pomimo tego, że przez dolnośląski region przetoczyło się na przestrzeni dziejów całe mnóstwo wojen, ród von Pogorella oraz powiązane z nim rody von Nimptsch i von der Heyde pozostawały we władaniu zamku aż do 1797 roku, gdy razem z całą wsią w ślubnym posagu został on przejęty przez rodzinę von Seidlitz.
Również i Seidlitzowie zajmowali posiadłość bardzo długo, bo aż do 1945 roku. Hrabia Adolf Seidlitz Sandreczki – będąc majorem Wermachtu – zginął we Wrocławiu 2 maja, niejako osierocając posiadłość. Co smutne, chociaż zamek II Wojnę Światową przetrwał bez większego uszczerbku, to kres jego 600-letniej historii położyła… ludowa, komunistyczna władza Polski. Zamek pozbawiony opieki zdewastowano, a w latach 60 mury zaczęły walić się na zarastającą powoli fosę i dziedziniec. Obecnie zamek jest obrazem nędzy i rozpaczy – mury trzymają się chyba tylko siłą woli, po dachach zostało wspomnienie, a kształt budynku spomiędzy szeroko rosnącej tu roślinności widać najlepiej właśnie z powietrza.
Ponieważ zamek został wybudowany na nizinie, nie miał możliwości skorzystać z naturalnego ukształtowania terenu w celach obronnych – musiał zostać ufortyfikowany. W średniowieczu był on otoczony przez grube mury, a także głęboką fosę – która zachowała się do dzisiaj (choć zarośnięta tak mocno, że prawie jej nie widać). Ale to nie wszystko – za fosą była druga, zewnętrzna linia murów, bronionych dodatkowo przez wieżę z bramą.
Obecnie zamek pozostaje ruiną – a jego stan jest na tyle opłakany, że u wejścia znajduje się tablica ostrzegająca przed możliwym zawaleniem obiektu. W roku 2009 przeprowadzono tu wprawdzie pierwsze prace porządkowo-zabezpieczające. Nie ma się jednak co czarować – w przypadku tego obiektu trzeba mówić nie tyle o odrestaurowaniu, co bardziej o odbudowie.
Z uwagi na obecność pobliskich budynków (stanowiących częściowo zachowany folwark przyzamkowy), zdjęcia robiłem Sparkiem; kompaktowym modelem przeleciałem się też częściowo po wnętrzach zamku. Nie ma co ukrywać, robi wrażenie. To musiał być kiedyś naprawdę piękny i oryginalny obiekt.
Do zamku dojechaliśmy samochodem z Dzierżoniowa, omijając Bielawę, aczkolwiek polecam raczej właśnie tamtą drogę, bo jechaliśmy przez wąską i niestety dosyć dziurawą uliczkę, na której bardzo trudno było minąć się z nadjeżdżającymi z naprzeciwka samochodami. I choć sam zamek nie jest zbyt dobrze widoczny z drogi, to trudno przeoczyć wielką, wiodącą do niego bramę. Zaparkowaliśmy wewnątrz – jest tam mały szutrowy placyk, na którym można pozostawić samochód, nie przeszkadzając przy tym mieszkańcom okolicznych budynków. Zamek jest dosłownie kilkanaście kroków dalej.
Muszę przyznać, że trudno było mi uwierzyć, iż sto lat temu budynek wciąż znajdował się w stanie umożliwiającym zamieszkanie – tak bardzo jest teraz zniszczony. Jest jasne, że działania wojenne często powodują uszkodzenia, ale ogromnym żalem napełnił mnie fakt, iż do obecnego stanu przyczyniliśmy się właściwie my sami – Polacy. I nie jest to pierwszy obiekt, który spotkał tak smutny los – wystarczy obejrzeć smutne pozostałości pięknego pałacu w Szczodrem, który rozebrano na cegły do odbudowy Warszawy.
Zamek sąsiaduje z budynkami mieszkalnymi, więc pamiętajmy o tym, że latać w tym miejscu można tylko modelami, których masa startowa nie przekracza 600 gramów – na przykład Sparkiem albo Mavikiem mini. Tym bardziej więc w tym miejscu latajmy bezpiecznie i odpowiedzialnie.
Na koniec mały bonus.