Jeżeli zdecydujecie się zwiedzić takie miejsca, jak Zamek Książ, Zamek Nowy Dwór, Stary Książ albo Zamek Cisy, a jechać będziecie z okolic Wrocławia, przed samym Wałbrzychem przejedziecie przez niewielką wioskę o nazwie Mokrzeszów. I to właśnie tu, bezpośrednio przy samej głównej drodze o numerze 35 napotkacie wielki, ponury, opustoszały, ale jednak imponujący budynek: dawny szpital Zakonu Kawalerów Maltańskich.
Budowa tego obiektu zaczęła się w 1883 roku na zlecenie Zakonu, któremu fundusze przekazał ówczesny właściciel miejscowości, zaś jego pierwotnym przeznaczeniem był budynek szpitalno-sanatoryjno-wypoczynkowy. Budowa trwała trzy lata i zakończyła się w 1886 roku; szpital został wybudowany w stylu neogotyckim, z cegły w kolorze żółtym. Po zakończeniu budowy funkcjonował tu dom starców oraz lecznica dla rannych w I Wojnie Światowej pilotów, a później – od 1918 roku – urządzono tu sanatorium.
We władaniu Kawalerów budynek znajdował się niecałą dekadę, ponieważ Kawalerowie Maltańscy przeżywali postępujący kryzys i nie było ich stać na utrzymanie wielkiego gmachu. Sprzedali więc kompleks prywatnemu żydowskiemu inwestorowi, który podobno opróżnił i wywiózł jego majątek, a potem na zawsze stamtąd wyjechał.
Rok 1936 otwiera mroczną część historii budynku. Z rozkazu Heinricha Himmlera zostało powołane do życia stowarzyszenie o nazwie Lebensborn (Źródło życia), które choć oficjalnie figurowało jako organizacja opiekuńcza, zajmowało się tak naprawdę odnowieniem czystej, aryjskiej krwi niemieckiej. Od 1938 roku mokrzeszowski budynek został przejęty przez Związek Dziewcząt Niemieckich (do których należały zagorzałe fanatyczki nazizmu) i stał się on domem czynszowym. I to właśnie wtedy – jak możemy znaleźć w niektórych niemieckich źródłach – w jego murach zaczęło działać Lebensborn.
Organizacja ta „oczyszczanie krwi” niemieckiej realizowała na kilka sposobów. Łączono w pary wyselekcjonowanych mężczyzn i kobiety „przeznaczonych do rozmnażania”. Opiekowano się samotnymi aryjskimi kobietami i łączono je z reproduktorami – nawet, jeśli pochodziły z krajów okupowanych. Urodzone przez nie dzieci przekazywano potem w głąb III Rzeszy, między innymi rodzinom SS. Dokonywano w ten sposób eugeniki, czyli selektywnego rozmnażania, w celu uzyskania czystości rasy. Ale to nie wszystko, w ośrodkach tej organizacji znajdowały się również dzieci spoza Niemiec, także polskie – które też przekazywane były niemieckim rodzinom. Szacunki mówią, że w ten sposób zgermanizowane zostało około 200 tysięcy dzieci.
Mieszkańcy Mokrzeszowa twierdzą, że ta część historii szpitala nie jest prawdziwa. Jednak w 2010 roku przeprowadzał tam badania antropolog z Niemieckiego Ludowego Związku Opieki nad Mogiłami Wojennymi; na przykościelnym cmentarzu odnalazł on bowiem – oprócz szczątek dzieci z Hitlerjugend oraz czterdziestu żołnierzy – szczątki trzech kobiet, które najprawdopodobniej umarły zaraz po porodzie. Można to potraktować jako poszlakę wskazującą na prawdziwość wojennej historii budynku, ale jednoznacznego dowodu nie ma.
Tak czy inaczej, koszmar szpitala minął wraz z zakończeniem II Wojny Światowej – w murach budunku w latach 1945-1947 stacjonowali tam żołnierze radzieccy, zaś potem budynek stał się siedzibą szkół rolniczo-ogrodniczych. Funkcjonowały tam również dwie państwowe instytucje: Wojewódzki Ośrodek Postępu Rolniczego oraz Wojewódzki Ośrodek Doskonalenia Kadr Administracji Państwowej.
W 1995 roku budynek został sprzedany prywatnemu inwestorowi, po którym szybko słuch zaginął i od tego czasu na terenie posesji zamarło życie, a budynek zaczął popadać w ruinę. Krążą słuchy, że nowym właścicielem miał być Niemiec, który chciał stworzyć w tym miejscu hotel, ale zniknął po zleceniu kilku podstawowych prac, m.in położenia instalacji elektrycznej. Tę jakiś czas potem rozkradziono – złodzieje dostali się na teren parku tylnym wejściem.
Obecnie budynek jest w opłakanym stanie: nie konserwowany, nie naprawiany, zniszczony i zdewastowany. Konserwator zabytków kilka lat temu nakazał właścicielowi wykonanie prac zabezpieczających, ale trudno ocenić, czy do tego doszło, bo mniej więcej miesiąc przed publikacją tego posta na poboczu obok budynku pojawiły się pachołki i tablica ostrzegająca o możliwości zawalenia się obiektu.
W serwisie Youtube znajdziecie relacje kilku śmiałków, którzy dostali się do wnętrza obiektu i nakręcili relacje, ale zdecydowanie zniechęcam do takich działań, bo można je obecnie w najgorszym przypadku przypłacić życiem. W zamian lepiej zatrzymać się po drugiej stronie i wstąpić do kościoła pod wezwaniem św. Jadwigi i pomodlić się za wszystkie dusze, do których cierpień sąsiadujący budynek się przyczynił.
Dlaczego więc wspominamy w naszym serwisie o miejscu, którego tak naprawdę nie warto odwiedzać? Cóż, budynek jest bardzo dobrze widoczny z drogi, którą być może będziecie podróżować, ale brakuje przy nim jakichkolwiek oznaczeń czy tablic: po przeczytaniu tego artykułu będziecie już wiedzieć, jakie sekrety skrywał za swoimi murami. Poza tym jest to część historii naszego regionu; ta nie zawsze jest różowa, ale warto ją znać.
Więcej szczegółów na temat budynku – w tym dawne zdjęcia i pocztówki z najdziecie w rewelacyjnym serwisie Polska-org.pl. A ponieważ obiekt sąsiaduje z ruchliwą ulicą, szczególnie w tym miejscu latajcie ostrożnie i odpowiedzialnie!